Mojej opinii na temat anime przedstawiać nie będę (ogólnie 5/10), aczkolwiek postacie bardzo lubiłam, zwłaszcza Kirę i jego "śmieszek poza kontrolą".
Miałam wenę na napisanie czegoś okrutnego, jakoś serduszka, słodycze i kwiatki do tego paringu mi nie pasują (Kira zimny drrrrań)
Od razu przyznaję, że mogłam coś popsuć, bo anime dawno oglądałam i nie wiem, czy czegoś nie pokręciłam (oby nie xP).
Czas wydarzeń jest do momentu sprzed pojawienia się Near'a c:
Czytajcie~
Nazywam Yagami Light, aczkolwiek jestem "znany" raczej pod pseudonimem
Kira.
Byłem... Jestem bogiem. Przypadkowo znaleziony Notes Śmierci dał mi
oszałamiającą moc, z której chętnie korzystałem, korzystam i korzystać będę, by
doprowadzić do stworzenia mojego idealnego świata.
Mimo, że jestem bogiem, a przynajmniej władcą śmierci na Ziemi, to
jeden człowiek prawie pokrzyżował moje ambitne plany.
L, a właściwie Ryuzaki.
Ale po kolei.
Historie zacznę od przyznania, że zaimponował mi, nie raz stawiał mnie
w sytuacjach, z których ledwo udawało mi się uchodzić bez wzbudzania podejrzeń
i ujawniania, że to właśnie ja jestem słynnym Kirą.
Bycie obserwowanym przez kogoś takiego jak Ryuzaki zaczęło mi sprawiać,
w miarę upływu czasu, coraz więcej problemów. W końcu zacząłem opracowywać
plan, jak zlikwidować ten problem.
Z oczywistych względów musiałem zrezygnować z użycia Notesu czy w ogóle
z jakiejkolwiek próby pozbawienia L'a życia. Zastanawiałem się, czy nie dałoby
się sprowadzić go na inny tor poszukiwań, znaleźć mu innego celu, na którym
mógłby się skupić.
Postanowiłem spróbować.
Brałem udział w poszukiwaniach Kiry, pomagałem mu, dawałem podpowiedzi,
wskazówki, które miały na celu oddalić jego podejrzenia ode mnie. Momentami
wydawało mi się, że moje działa osiągają pożądany skutek.
Niestety, to były tylko pozory, dlatego byłem zmuszony do zmiany planu.
Czułem coraz większy nacisk. Brakowało mi czasu, zdolności, pętla
powoli zaciskała się na mojej szyi, powodując rosnący stres.
Wszystkie te emocje musiałem skrzętnie ukrywać, zarówno w domu, w
szkole jak i w obecności śledczych. Najmniejsze złe słowo mogło sprawić, że
zostałbym rozpoznany i zlikwidowany.
W końcu doszedłem do wniosku, że nie dam rady zmienić podejrzeń L'a
wobec mnie, nie dam też rady sprowadzić go na zły trop.
Ale mogłem spróbować znaleźć coś, co sprawiłoby, że Ryuzaki miałby
problem z osądzaniem mnie, coś, co sprawiłoby, że sam wkrótce zacząłby
przekonywać siebie, że nie mogę być Kirą.
Musiałem wziąć się za jego uczucia.
Próbowałem zacząć od przyjaźni.
Przyjaciołom ufa się bardziej, staje się po ich stronie, wspiera się
ich, chce się dla nich jak najlepiej.
Przyjaźń zaczęła się nijak, nie nazwałbym nawet tak tej relacji.
Próbowałem podejść go od strony uczuć, psychiki, wykorzystywałem swoje
zdolności psychologiczne, jednak ten człowiek działał inaczej i napotkałem dużo
trudności, zanim dałem radę się do niego wystarczająco mocno zbliżyć.
Jednak to również nie przyniosło żadnych korzystnych rezultatów.
Zacząłem tracić nadzieję, wydawało się, ze jestem w przysłowiowej
ciemnej dupie.
Wtedy do głowy przyszło mi ostatnie możliwe wyjście z sytuacji.
Co sprawia, że ludzie stają się ślepi?
Co sprawia, że ludzie przestają myśleć logicznie?
Co sprawia, że ludzie zapominają o świecie, pracy, obowiązkach?
Które uczucie jest równocześnie najlepsze i najgorsze?
Dokładnie.
Miłość.
Na początku się tego przeraziłem. Jakby na to nie spojrzeć, miłość
między dwójką mężczyzn jest dziwna, poza tym, nie wiedziałem, jak Ryuzaki
zareagowałby na moje próby przekroczenia granicy przyjaźni.
Pomyślałem, że może dałoby się załatwić to przez jakąś dziewczynę, ale
doszedłem do wniosku, że to nie da pożądanych przez mnie rezultatów.
W sumie to L nie wyglądał mi nawet na osobę zdolną się w kimś zakochać.
Jednak musiałem spróbować.
To było moje ostatnie, potencjalne, wyjście z niebezpiecznej sytuacji.
Musiałem spróbować. Wszystko albo nic.
Jeśli Ryuzaki mnie odtrąci, to wiele nie stracę. W głębi duszy
nienawidzę tego człowieka, nie zależy mi na przyjaźni z nim, tym bardziej na
miłości. Jeśli on mnie odrzuci, to nic się nie stanie. Z jego zdolnością
dedukcji i logicznego myślenia, jeśli nic nie zrobię, to i tak mnie niedługo
dopadną. A wtedy będzie koniec nie tylko naszej chorej znajomości, ale i mojego
życia.
Postanowiłem wcielić plan w życie.
Szło mi powoli, na początku trudno mi było w ogóle dokonać jakiegoś
większego sensownego kroku. Ryuzaki faktycznie nie przejawiał obecności takich
uczuć jak miłość czy przywiązanie.
Ale jednak, tym razem, udało mi się.
Przekroczyłem z nim tę granicę.
Szok mieszał się z uczuciem odrazy.
Muszę podkreślić, że on nie powiedział mi nigdy, że mnie kocha, chociaż
ja mu wielokrotnie mówiłem słodkie słówka ociekające kłamstwem.
Przyznaję, że z mojej strony to była profesjonalna gra aktorska, L ani
razu nie domyślił się, a przynajmniej nie powiedział mi wprost, że kłamię.
Powoli przechodziliśmy przez nasz "związek", oczywiście był w
nim zarówno seks jak i pocałunki.
To drugie nie było zbyt przyjemne, Ryuzaki zawsze smakował słodyczami,
mdliło mnie od nadmiaru cukru i słodyczy w jego ustach, ale zawsze kłamałem mu,
że to mi nie przeszkadza.
Lepiej było z tym pierwszym, gdy już przełamałem obrzydzenie, zrobiło
się nawet całkiem przyjemnie.
Jednak dopiero po pewnym czasie zacząłem zauważać pożądane efekty.
Coraz mniej konkretnych postępów w śledztwie, więcej godzin spędzonych
nad niczym, mniej rozmów o Kirze.
L, przez swoją pozorną niezdolność do miłości, wyglądał bardziej, jakby
naprawdę nie mógł znaleźć kolejnych dowodów, wskazówek, poszlak, niż jakby miłość
mu przeszkodziła w śledztwie.
Ciągnąłem to jeszcze jakiś czas, do momentu, w którym L stracił życie.
Rozproszony całą sytuacją, nie wyczuł zagrożenia i pożegnał się z
ziemskim padołem.
Odetchnąłem z ulgą.
Teraz wracamy do początku.
Wszystkie wydarzenia dopiero co miały miejsce, czuję, że coś irytującego,
przeszkadzającego, ubyło z mojego życia. Czuję się wolny.
Bez Ryuzaki'ego śledztwo stanęło w miejscu, nie mogą sobie poradzić z
kontynuacją tego, co L porzucił.
Na razie jestem wolny, czuję się doskonale, jakby ktoś zdjął z moich
rąk ciężkie kajdany.
Nie żałuję, ze wykorzystałem uczucia tego młodego geniusza, by wyjść z
całej sytuacji an prostą.
Czy nie czuję winny karmienia go kłamstwami?
Nie.
Czy nie czuję pozostawionej przez niego pustki?
Nie.
Czy nie czuję, że straciłem coś, kogoś bardzo ważnego?
Nie.
Choć jego uczucia była, najwyraźniej, szczere i prawdziwe, to moje były
wymyślone, sztuczne, zakłamane.
Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak stanąć nad jego nagrobkiem i
powiedzieć:
-Żegnaj, L. Miło było mieć prawdziwego przeciwnika, ale sytuacja
wymagała pozbycia się go.
Żałuję tylko, ze nie zdążyłem zobaczyć jego twarzy po tym, gdy
powiedziałbym mu, że to naprawdę ja byłem Kirą, którego tak natarczywie
poszukiwał...