Mam nadzieję, ze zostaliście wszyyyyscy bez wyjątku obsypani słodyczami, kwiatkami i innymi "Walętyłkowymi" bzdetami raz że ten dzień minął Wam w nieprzyzwoicie słodziachnej atmosferze. A co do Singli - high five! Też z nikim nie było mi dane spędzić tego niezbyt lubianego przeze mnie dnia (w zamian za to można się było pośmiać z typowych zakochanych parek na fb ;D)
Zapraszam do lektury i ślidżnie płoszę Was o komentarze (chcę wiedzieć, czy ktoś w ogóle czyta te moje "twory") c:
Tym razem przedstawiam Wam Shizayę z Durarara!
~Walentynki~
Dzień zakochanych. Święto
par. Dzień miłości. Różnie nazywają dzień 14 lutego, potocznie zwany
Walentynkami. Różnie go obchodzą, ale nie przepuszczają okazji do spędzenia go
z drugą połówką.
Izaya, gdyby tylko
posiadał takową osobę, zapewne nie siedziałby w tej chwili na dachu wieżowca,
obserwując ruch u stóp budynku. Nie czuł się jednak samotny. Kochał wszystkich,
z jednym wyjątkiem, ludzi i nie zrażał go fakt, że raczej nikt nie odwzajemnia
jego uczuć. No, może tylko ten jeden wyjątek.
-Ai shitteru ~-
wykrzyknął, celując ostrzem nieodłącznego scyzoryka w stronę ludzi w dole.
Obrócił się zgrabnie, a poły jego czarnej, ulubionej kurtki załopotały na
porywistym wietrze. Płynnym ruchem złożył i wsunął nóż do kieszeni. Nie wypada
po mieście biegać z bronią w ręku. Zwłaszcza w Walentynki.
Zbiegł szybko po schodach,
z zamiarem odwiedzenia Shizu-chana, by sprawdzić, jak potwór z Ikebukuro spędza
dzień zakochanych. Może przy okazji nawet zepsuje mu humor? Musi się jednak
pospieszyć, bo słońce już zachodzi...
***
Shizuo Heiwajima, jak
gdyby nigdy nic, przemierzał doskonale znane uliczki Ikebukuro. Tym razem
wędrował sam. Z powodu tego pieprzniętego dnia (czytaj Walentynek), którego
sensu istnienia w ogóle nie rozumiał, jego szef wcześniej skończył robotę, a co
za tym idzie, on również miał wolne przez resztę dnia. Szedł teraz chodnikiem,
klnąc pod nosem, a miziające się pary uskakiwały mu spod nóg w obawie, że
rozzłoszczą blondyna a ich usłany miłością i czekoladkami dzień skończy się w
szpitalu. Wbrew pozorom Shizuo nie był zły, raczej zdziwiony. Liczył na to, że
cały dzień będzie się szwendał wypełniając zlecenia i nawet nie zauważy, że to
święto zakochanych. Jednak los dał mu wielkiego kopa w dupę i zmusił do
oglądania obściskujących się par, co u mężczyzny i singla wywoływało odruchy
wymiotne, jak zapewne również u sporej ilości innych samotnych osób.
Był właśnie blisko
wymyślenia tego, jak spędzi resztę tego obrzydliwie wypełnionego po brzegi
przebrzydle słodką miłością dnia, gdy z ponurych myśli wyrwał go, doskonale mu
znany, głos:
-Shizu-chan!~ A ty nie z
dziewczyną?~
Nastrój blondyna zmienił
się diametralnie. Żadna mała menda nie będzie mu wypominać tego, że jest sam.
-Izaaayaa-kuun.
Przyszedłeś na randkę z moją pięścią? - magicznym sposobem wyrwany z
pobliskiego chodnika znak już znajdował się w jego ręce.
-Nee, nee, Shizu-chan. Co
za miłe powitanie. Też się za tobą stęskniłem - Orihara uchylił się przed
lecącym znakiem, po czym podbiegł do blondyna i, wyjętym już wcześniej, nożem
przeciął mu koszulę na klatce piersiowej. Przy okazji zahaczył o skórę i drobne
kropelki czerwonej cieczy zaczęły pojawiać się na świeżej ranie. Strącił też z
nosa blondyna jego nieodłączne niebieskie okulary.
To był ostateczny czynnik,
który przeważył humor Shizuo. Wkurwił się jak mało kiedy i rzucił w pościg za
znienawidzonym osobnikiem:
-IZAYA-KUUN! PIEPRZONA
PCHŁO!!! - wydarł się a pobliski nieszczęsny automat poleciał w ślad za
czarnowłosym.
Biegli chodnikiem,
zaułkami a niekiedy nawet ulicą, przy wtórowaniu przerażonych pisków
przechodniów, krzyków wpienionego barmana i śmiechu największego intryganta w
Tokio.
Nagle Izaya zorientował
się, że na końcu uliczki, którą aktualnie pędzą, znajduje się ślepy zaułek.
Miał ostatnią szansę, by skręcić i bez szkód kontynuować szaleńczą pogoń. Nie
zdając sobie sprawy, jak blisko niego jest już Heiwajima, zatrzymał się. Nim
zdążył się obrócić, blondyn wpadł na niego z impetem, przewracając go.
Przeturlali się kawałek po ziemi, a gdy się zatrzymali, potwór z Ikebukuro znajdował
się nad czarnowłosym intrygantem. Orihara przełknął z trudem ślinę w lot
pojmując, że to koniec jego ucieczki i może nawet koniec krótkiego, oplecionego
mrocznymi interesami żywota. Chciał wstać, jednak usatysfakcjonowany z jego
porażki barman przyszpilił go za ramię do ziemi. Chciał wyciągnąć nóż, ale jego
przeciwnik szybkim ruchem ręki wybił mu go z dłoni, odrzucając tym samym jedyną
jego broń kawałek dalej. Nie miał nawet zbytnio siły fizycznej, w
przeciwieństwie do sprawności, by się wyrwać. Postanowił więc leżeć spokojnie.
"Może będzie mniej bolało..."
-Nee, Shizu-chan. Bardzo
zły jesteś? - zapytał, by odwlec chwilę śmierci i zyskać czas na obmyślenie
planu ucieczki. Starał się nawet nadać swojemu głosu ten sam co zwykle złośliwy
ton, co nawet mu się udało.
-Izaya-kun, wredna szmato.
W końcu cię dopadłem - uśmiechnął się, ściskając mocniej ramię ofiary. Jego
oczy dziwnie rozbłysły. Ten dzień był dziwny - najpierw wolne, a teraz w końcu
dopadł znienawidzoną mendę. Czuł się tak usatysfakcjonowany wynikiem wściekłej pogoni,
że przez chwilową dekoncentrację pozwolił wykonać czerwonookiemu desperacki
ruch.
Izaya uniósł się na tyle,
na ile pozwalał chwyt niebieskookiego, wyciągnął w stronę barmana wolną rękę,
objął go swoją szczupłą dłonią za rozgrzany kark i przyciągnął do siebie. Po
chwili złączył ich usta w krótkim pocałunku - jednocześnie na tyle długim, by
Orihara zdążył wyczuć posmak tytoniu, a zaskoczony Shizuo poluźnić chwyt. To
wystarczyło jednak szatynowi by wyrwał się szybko, porwał z ziemi ukochany nóż
i uciekł, przez ramię krzycząc:
-Wesołych Walentynek,
Shizu-chan!~
Po chwili "wredna
szmata" zniknęła w sieci uliczek Ikebukuro. Blondyn dopiero otrząsnął się
z pocałunku i wstał z opustoszałego chodnika. Otrzepał się, zapominając o
świeżej ranie, zgubionych okularach i ucieczce wroga. Dotknął dłonią spękanych
warg i wyszeptał:
-Ten dzień naprawdę jest
popierdolony.
~END~
Btaaam! Wybaczcie za bluzgi, jeśli ich nie lubicie. Tak mnie jakoś naszło na nie o tej 2 w nocy, gdy wykańczałam oneshota...