-Armin! Uważaj! Za tobą!
-Eren, ratuj!
-Wytrzymaj jeszcze chwilę! Już
idę!
-Eren!
-Mikasa! Uważaj na Tytanów!
-Jaeger!
-Nie! Jean… Ymir… Sasha...
Connie… oni wszyscy… nie…
***
- Nieee!!! – poderwałem się z krzykiem z pościeli.
Znów ten sen… koszmar, w którym wszyscy giną, a ja jak trzymana na sznurkach
marionetka, nie potrafię się ruszyć i zrobić czegokolwiek, by im pomóc przeżyć…
Mogę tylko patrzeć na ten koszmarny obraz przede mną i rozpaczać…
Uspokajając oddech
rozglądam się po pokoju. Murowane ściany i takaż sama podłoga biją delikatnym
chłodem. Przez nieskazitelnie czyste okno wpadają promienie księżyca w pełni,
oświetlając dębowe drzwi, które pomimo wieku wciąż są solidne. Spoglądam na
szafę z ubraniami. Omiatam spojrzeniem krzesło i zawalone różnymi rzeczami
biurko…
Wszystko jest w
porządku. Nic nie wskazuje na to, by przerażająco realistyczny koszmar się
ziścił.
Przykładam dłoń do
czoła. Chyba nie dam rady póki co zasnąć. Pójdę do kuchni napić się wody… Przy
okazji ochłonę…
Wstaję z łóżka,
wciśniętego w kąt mojego całkiem sporego pokoju. Opuszczam nogi na zimną
posadzkę i powoli się podnoszę. Łóżko nie skrzypi – jest chyba najnowszym
meblem w moim małym królestwie. Cicho otwieram drzwi i wychodzę na opustoszały
korytarz.
Idę chwiejnie,
opierając się o chłodną ścianę. Przy każdym kroku delikatnie ziębi moje palce.
Kieruję się w stronę kuchni. Towarzyszą mi jedynie odgłosy moich własnych
kroków i głębokich wdechów.
Chcę się tylko
przejść, napić wody i wrócić. A przede wszystkim chcę się uspokoić.
Mam już dość tych
powracających koszmarów, sprawiających, że każda noc jest bardziej przerażająca
i męcząca od dnia. Chcę, aby to wszystko się w końcu skończyło, zniknęło. Mam
dość…
Przykładam
rozpalone gorączką czoło do zimnej ściany. Czaszkę rozsadza mi ból, spowodowany
kilkunocnym niedosypianiem i zmęczeniem. Chłód wnika w moje ciało, otępiając
pulsujący ból i przynosząc chwilowe ukojenie. Ruszam dalej, z zamiarem jak
najszybszego powrotu do pustego pokoju i położenia się. Wątpię, ze uda mi się
zasnąć…
Docieram do
pogrążonej w miękkim półmroku kuchni. Ją również rozświetlają promienie
księżyca, wydobywając z ciemności niewiele więcej rzeczy od szafek i fragmentu
wysłużonego stołu, z paroma dosuniętymi krzesłami. W kątach jednak nadal siedzi
mrok. Tu jest tak cicho i przyjemnie…
Podchodzę do
jednej z szafek i wyjmuję szklankę. Napełniam ją wodą z pobliskiego dzbanka i
unoszę do ust.
-Eren? Co tu robisz o tej porze?
Głos Kaprala miesza się z brzękiem tłuczonego szkła
i moim krzykiem.
- Ri-Rivaille- san! Wystraszyłeś mnie! – mówię
szybko i schylam się, aby pozbierać pozostałości po szklance, która jeszcze
chwilę temu znajdowała się bezpiecznie w mojej dłoni. – Przepraszam, już to
zbie… Au! – wykrzyknąłem, czując ukłucie w rękę. Poczułem coś ciepłego
ściekającego po mojej dłoni. Było ciemno, ale bezbłędnie zgadłem, ze to krew.
-Oi! Uważaj na siebie, bachorze! Takich rzeczy nie
zbiera się gołymi rękoma! – przykucnął obok i złapał moją krwawiącą rękę. Nie
zauważyłem, kiedy znalazł się obok mnie. Obejrzał ranę i zapytał – Boli?
-Trochę – bolało
jak cholera, ale nie chciałem tego mówić. Czułem, ze fragment nieszczęsnego
naczynia został w mojej dłoni.
- Przepraszam, powinienem był się odezwać, gdy
wszedłeś. Siedziałem w cieniu i nie było
szans, byś mnie zauważył… - Spojrzał mi
w oczy. – Cholera, dzieciaku! Co ci się stało? – na jego twarzy było wypisane zaniepokojenie.
– Czy ty w ogóle śpisz w nocy?
- Nie bardzo – odparłem zgodnie z prawdą. – Ostatnio
śnią mi się koszmary i nie wysypiam się… Au! – skrzywiłem się, gdy dotknął
świeżej rany na mojej dłoni.
-Przepraszam, nie chcia... Czy ty masz gorączkę,
bachorze?! – wykrzyknął, po czym zbliżył swoje czoło do mojego, na co
zareagowałem mocnym rumieńcem. – Oczywiście, że masz! Chodź, idziemy. Trzeba
się tobą zająć, skoro sam tego nie potrafisz zrobić – pomógł mi wstać.
Zdziwiłem się, bo nawet nie przejął się bałaganem w kuchni, który stanowiło
szkło na środku. Chyba nawet o tym nie pomyślał…
Szliśmy szybko korytarzem. Dopiero po chwili
zorientowałem się, że trzymamy się za ręce. Znów poczułem to palące zażenowanie
i wyszarpnąłem rękę z jego mocnego uścisku.
-Oi! Co ty robisz? – zapytał marszcząc brwi. – Co ci
się tak nagle stało?
-Nic… Bo… To… Yyy… Nieważne – wyjąkałem. Przecież
nie powiem mu, ze go lubię, a takie sytuacje powodują dziwne reakcje mojego
ciała i umysłu. Przez te gesty czuję się… dziwnie…
Spojrzał na mnie dziwnie, po czym znowu złapał mnie
za rękę i pociągnął dalej korytarzem. Minęliśmy drzwi mojego pokoju.
_Gdzie idziemy? – zapytałem niepewnie, oglądając się
przez ramię. – Mój pokój był tam.
-Idziemy do mnie – odpowiedział spokojnie. – U
siebie mam wszystko, co będzie potrzebne do zdezynfekowania twojej rany.
-Nie trzeba, Kapralu. Poradzę sobie – odparłem
niemrawo, próbując wyrwać rękę z uścisku. – To tylko strata pańskiego czasu –
mówiąc to, przekroczyłem próg pokoju Heichou.
W jego małym królestwie panował idealny porządek.
Kurz nie miał szans się nigdzie uchować, a każdy z dokumentów, leżących na
biurku, był położony równiutko, jeden na drugim. Łóżko w żadnym miejscu nie
miało najmniejszej fałdki… do czasu, gdy mnie na nie nie pchnął, niszcząc efekt
swojej pedantycznej pracy.
-Poczekaj tu chwilę – rzucił przez ramię i wyszedł
do małej łazienki połączonej z pokojem. Siedziałem, a właściwie półleżałem,
zaciskając krwawiącą dłoń w pięść. Nie chciałem, aby chociaż kropelka
ciemnoczerwonej cieczy skapnęła na jego nieskazitelnie czystą i pachnącą
pościel – zapewne bardzo by się wkurzył, gdyby do tego doszło. Nie chciałem,
żeby znów mnie pobił, tak jak w sądzie. Na samo wspomnienie tego wydarzenia
czuję ból w całym ciele. Ten to ma kopa…
Levi wrócił z łazienki, niosąc w rękach apteczkę.
Usiadł obok mnie, na co się wzdrygnąłem i odsunąłem minimalnie. Wyciągnął do
mnie dłoń, a widząc niezrozumienie wypisane na mojej twarzy, przewrócił oczami
i złapał delikatnie za moja krwawiącą rękę.
-Eren! Rozegnij palce, bo inaczej ci tego nie
opatrzę – wbił we mnie karcące spojrzenie.
-P-przepraszam – wymamrotałem rozginając palce. –
Nie chciałem pobrudzić pościeli, Kapralu.
Rivaille marudził coś pod nosem, jednocześnie
opatrując moją rękę, na temat „Miło, że pomyślałeś, ale rana jest w tej chwili
ważniejsza” i „Martw się w tej chwili o siebie, bachorze. Jesteś nam potrzebny,
uważałbyś trochę na siebie”. Sprawnie i bezboleśnie założył opatrunek, Po
wcześniejszej dezynfekcji. Gdy skończył, powiedział:
-Gotowe. Wybacz, to przeze mnie się skaleczyłeś.
Powinienem był się odezwać i zawiadomić o swojej obecności, gdy wszedłeś, ale…
- nie dokończył.
-Dziękuję i przepraszam za kłopot – pochyliłem
głowę. – To moja wina, ze jestem niezdarą. Pójdę już… - gdy tylko się
podniosłem, zakręciło mi się w głowie. Przewróciłbym się, gdyby nie Levi, który
w porę mnie uchronił przed upadkiem.
-Eren! Wszystko w porządku? – zapytał, sadzając mnie
z powrotem na łóżku. – Co się stało?
-To ze zmęczenia – wyjaśniłem. – Od kilku nocy nie
mogę spać, przez te koszmary. Boję się spać sam – dodałem bez namysłu. Po
chwili, gdy zorientowałem się o tym, zacząłem pospiesznie wyjaśniać – T-ten, bo
nie o to mi chodziło…. To… no bo ja… one są… - zacząłem się plątać, na co on westchnął
głęboko. Oczywiście przez to zaciąłem się zupełnie.
- Rozumiem, dzieciaku – powiedział przerywając
napiętą ciszę. – Z resztą, domyślam się, co ci się śni i nie dziwię się, dlaczego
się boisz – spojrzał na mnie. – Nie myśl sobie, że zawsze byłem tak dobry. Też
kiedyś byłem rekrutem, co prawda różniłem się od innych, ale również i ja
miewałem gorsze dni spowodowane stresem czy strachem. Po tym wszystkim, co się
stało, każdy boi się o swoje jutro. Nikt nie jest pewny swojej przyszłości.
-Nawet ty? – spytałem naiwnie jak dziecko, którym w
końcu cały czas byłem.
-Oczywiście, głąbie - prychnął. – Dlatego, jeśli może
ci to pomóc z bezsennością, pozwolę ci dzisiaj zostać u mnie na noc.
- Co? - zapytałem zszokowany. Czy on NAPRAWDĘ to
zaproponował?!
-Nie drzyj się, Eren - skarcił mnie ostro. - Jest
środek nocy.
-Ale Heichou...
-Nie cieszę się z tego powodu - przerwał mi - ale
chyba nie mam innego wyjścia - westchnął głęboko. -Jesteś nam potrzebny sprawny
i wyspany, a dodatkowo, jako twój przełożony, muszę dbać o ciebie jako o mojego
człowieka. Rozumiesz? - spojrzał na mnie wyzywająco.
-T-tak - odpowiedziałem zmieszany.
-Mam duże łóżko zmieścimy się - westchnął po raz
kolejny. - Tylko nie narób bałaganu - rzucił jeszcze, patrząc na mnie groźnie.
Po chwili już leżeliśmy w łóżku.
Coś mi tu nie pasowało. Zachowanie Leviego było
zupełnie inne. Postanowiłem go o to zapytać:
-Heichou? - szepnąłem w obawie, żeby go nie obudzić
w razie, gdyby spał.
-Czego chcesz? - odpowiedział i odwrócił się twarzą
do mnie.
-Eehm - odchrząknąłem i odsunąłem się odrobinę od
niego. - Dlaczego Heichou to robi? Dlaczego jesteś taki miły dla mnie? Zwykle
się tak nie zachowujesz, to nie w twoim stylu.
-Co ty możesz wiedzieć o tym, jaki jestem naprawdę -
syknął. - Nie twój zasrany interes, bachorze - odwrócił się z powrotem.
Musiałem go nieźle wkurzyć. Ale miał rację - tak
naprawdę w ogóle go nie znałem, ba, nawet wątpię, czy ktokolwiek go zna na tyle
dobrze, by rzucać takie wnioski jak ja przed chwilą. Może on faktycznie
naprawdę jest miły? Może tylko przy pracy jest taki oschły?
-Dziękuję - szepnąłem już zasypiając.
W odpowiedzi Kapral coś tylko odmruknął
niezrozumiale.
***
-...en...Eren...Eren! - ze snu wyrwał mnie ostry głos
Kaprala.
-Co? - mruknąłem - przecierając ręką prawe oko.
-Nie co, tylko słucham, bachorze - odpyskował. - Już
jest dawno po śniadaniu, może byś się stąd zabrał z łaski swojej i poszedł do
siebie?
Dopiero w tym momencie się do końca rozbudziłem.
-Co? Jak to? Przepraszam - zerwałem się z łóżka. -
Zaspałem! Przepraszam! Dlaczego Kapral mnie nie obudził? - panikowałem. Czułem,
że będzie zły.
-Uspokój się, debilu - złapał mnie za ramiona i potrząsnął. Od razu mi przeszło. - Nie
budziłem cię, byś się wyspał, Eren. Dostałbym cholery, jakbym musiał jeszcze
raz cię niańczyć w nocy.
Spojrzał mi głęboko w oczy, po czym powoli zabrał
ręce z moich ramion. Szybko złapałem jego dłonie.
-Heichou - spojrzałem z uwielbieniem na
przełożonego. - Ty naprawdę jesteś jednak miły - uśmiechnąłem się.
Powiedziałem za dużo, za co dostałem mocnego
kopniaka w brzuch. Zgiąłem się w pół.
-Nie pozwalaj sobie, gnojku - prychnął Kapral. - A o
śniadanie to się sam zatroszczysz. I jeszcze jedno: za ten syf, który
zostawiłeś w kuchni, będziesz sprzątał dzisiaj stajnie. Sam! - zmrużył oczy
patrząc, jak wstaję z podłogi. - Nie guzdraj się, będziesz miał dziś sporo
roboty - rzucił i wyszedł.
Nie wiedziałem już, czy on potrafi być miły, czy
robi to tylko z poczucia obowiązku. Heichou jest jednak dla mnie zagadką. Ale i
tak go lubię. Nawet jeśli jest pedantycznym chamem.
[END]