poniedziałek, 17 lutego 2014

~Walentynki~ Shizaya Durarara!

Przepraszam, że dopiero teraz wrzucam Walentynkowe opowiadanie, ale jakoś mi się nawet niezbyt zauważyło, że to już tyle po Walentynkach |D Poza tym (niestety) punktualność nie jest moją mocną stroną T^T
Mam nadzieję, ze zostaliście wszyyyyscy bez wyjątku obsypani słodyczami, kwiatkami i innymi "Walętyłkowymi" bzdetami raz że ten dzień minął Wam w nieprzyzwoicie słodziachnej atmosferze. A co do Singli - high five! Też z nikim nie było mi dane spędzić tego niezbyt lubianego przeze mnie dnia (w zamian za to można się było pośmiać z typowych zakochanych parek na fb ;D)
Zapraszam do lektury i ślidżnie płoszę Was o komentarze (chcę wiedzieć, czy ktoś w ogóle czyta te moje "twory") c:
Tym razem przedstawiam Wam Shizayę z Durarara!




~Walentynki~
            Dzień zakochanych. Święto par. Dzień miłości. Różnie nazywają dzień 14 lutego, potocznie zwany Walentynkami. Różnie go obchodzą, ale nie przepuszczają okazji do spędzenia go z drugą połówką.
            Izaya, gdyby tylko posiadał takową osobę, zapewne nie siedziałby w tej chwili na dachu wieżowca, obserwując ruch u stóp budynku. Nie czuł się jednak samotny. Kochał wszystkich, z jednym wyjątkiem, ludzi i nie zrażał go fakt, że raczej nikt nie odwzajemnia jego uczuć. No, może tylko ten jeden wyjątek.
            -Ai shitteru ~- wykrzyknął, celując ostrzem nieodłącznego scyzoryka w stronę ludzi w dole. Obrócił się zgrabnie, a poły jego czarnej, ulubionej kurtki załopotały na porywistym wietrze. Płynnym ruchem złożył i wsunął nóż do kieszeni. Nie wypada po mieście biegać z bronią w ręku. Zwłaszcza w Walentynki.
            Zbiegł szybko po schodach, z zamiarem odwiedzenia Shizu-chana, by sprawdzić, jak potwór z Ikebukuro spędza dzień zakochanych. Może przy okazji nawet zepsuje mu humor? Musi się jednak pospieszyć, bo słońce już zachodzi...

***

            Shizuo Heiwajima, jak gdyby nigdy nic, przemierzał doskonale znane uliczki Ikebukuro. Tym razem wędrował sam. Z powodu tego pieprzniętego dnia (czytaj Walentynek), którego sensu istnienia w ogóle nie rozumiał, jego szef wcześniej skończył robotę, a co za tym idzie, on również miał wolne przez resztę dnia. Szedł teraz chodnikiem, klnąc pod nosem, a miziające się pary uskakiwały mu spod nóg w obawie, że rozzłoszczą blondyna a ich usłany miłością i czekoladkami dzień skończy się w szpitalu. Wbrew pozorom Shizuo nie był zły, raczej zdziwiony. Liczył na to, że cały dzień będzie się szwendał wypełniając zlecenia i nawet nie zauważy, że to święto zakochanych. Jednak los dał mu wielkiego kopa w dupę i zmusił do oglądania obściskujących się par, co u mężczyzny i singla wywoływało odruchy wymiotne, jak zapewne również u sporej ilości innych samotnych osób.
            Był właśnie blisko wymyślenia tego, jak spędzi resztę tego obrzydliwie wypełnionego po brzegi przebrzydle słodką miłością dnia, gdy z ponurych myśli wyrwał go, doskonale mu znany, głos:
            -Shizu-chan!~ A ty nie z dziewczyną?~
            Nastrój blondyna zmienił się diametralnie. Żadna mała menda nie będzie mu wypominać tego, że jest sam.
            -Izaaayaa-kuun. Przyszedłeś na randkę z moją pięścią? - magicznym sposobem wyrwany z pobliskiego chodnika znak już znajdował się w jego ręce.
            -Nee, nee, Shizu-chan. Co za miłe powitanie. Też się za tobą stęskniłem - Orihara uchylił się przed lecącym znakiem, po czym podbiegł do blondyna i, wyjętym już wcześniej, nożem przeciął mu koszulę na klatce piersiowej. Przy okazji zahaczył o skórę i drobne kropelki czerwonej cieczy zaczęły pojawiać się na świeżej ranie. Strącił też z nosa blondyna jego nieodłączne niebieskie okulary.
            To był ostateczny czynnik, który przeważył humor Shizuo. Wkurwił się jak mało kiedy i rzucił w pościg za znienawidzonym osobnikiem:
            -IZAYA-KUUN! PIEPRZONA PCHŁO!!! - wydarł się a pobliski nieszczęsny automat poleciał w ślad za czarnowłosym.
            Biegli chodnikiem, zaułkami a niekiedy nawet ulicą, przy wtórowaniu przerażonych pisków przechodniów, krzyków wpienionego barmana i śmiechu największego intryganta w Tokio.
            Nagle Izaya zorientował się, że na końcu uliczki, którą aktualnie pędzą, znajduje się ślepy zaułek. Miał ostatnią szansę, by skręcić i bez szkód kontynuować szaleńczą pogoń. Nie zdając sobie sprawy, jak blisko niego jest już Heiwajima, zatrzymał się. Nim zdążył się obrócić, blondyn wpadł na niego z impetem, przewracając go. Przeturlali się kawałek po ziemi, a gdy się zatrzymali, potwór z Ikebukuro znajdował się nad czarnowłosym intrygantem. Orihara przełknął z trudem ślinę w lot pojmując, że to koniec jego ucieczki i może nawet koniec krótkiego, oplecionego mrocznymi interesami żywota. Chciał wstać, jednak usatysfakcjonowany z jego porażki barman przyszpilił go za ramię do ziemi. Chciał wyciągnąć nóż, ale jego przeciwnik szybkim ruchem ręki wybił mu go z dłoni, odrzucając tym samym jedyną jego broń kawałek dalej. Nie miał nawet zbytnio siły fizycznej, w przeciwieństwie do sprawności, by się wyrwać. Postanowił więc leżeć spokojnie. "Może będzie mniej bolało..."
            -Nee, Shizu-chan. Bardzo zły jesteś? - zapytał, by odwlec chwilę śmierci i zyskać czas na obmyślenie planu ucieczki. Starał się nawet nadać swojemu głosu ten sam co zwykle złośliwy ton, co nawet mu się udało.
            -Izaya-kun, wredna szmato. W końcu cię dopadłem - uśmiechnął się, ściskając mocniej ramię ofiary. Jego oczy dziwnie rozbłysły. Ten dzień był dziwny - najpierw wolne, a teraz w końcu dopadł znienawidzoną mendę. Czuł się tak usatysfakcjonowany wynikiem wściekłej pogoni, że przez chwilową dekoncentrację pozwolił wykonać czerwonookiemu desperacki ruch.
            Izaya uniósł się na tyle, na ile pozwalał chwyt niebieskookiego, wyciągnął w stronę barmana wolną rękę, objął go swoją szczupłą dłonią za rozgrzany kark i przyciągnął do siebie. Po chwili złączył ich usta w krótkim pocałunku - jednocześnie na tyle długim, by Orihara zdążył wyczuć posmak tytoniu, a zaskoczony Shizuo poluźnić chwyt. To wystarczyło jednak szatynowi by wyrwał się szybko, porwał z ziemi ukochany nóż i uciekł, przez ramię krzycząc:
            -Wesołych Walentynek, Shizu-chan!~
            Po chwili "wredna szmata" zniknęła w sieci uliczek Ikebukuro. Blondyn dopiero otrząsnął się z pocałunku i wstał z opustoszałego chodnika. Otrzepał się, zapominając o świeżej ranie, zgubionych okularach i ucieczce wroga. Dotknął dłonią spękanych warg i wyszeptał:
            -Ten dzień naprawdę jest popierdolony.

            ~END~

Btaaam! Wybaczcie za bluzgi, jeśli ich nie lubicie. Tak mnie jakoś naszło na nie o tej  2 w nocy, gdy wykańczałam oneshota...

~Seme~

A więc, tak jak było powiedziane - wrzucam moje własne opowiadanie, tym razem z punktu widzenia seme. Wybaczcie za długość T^T
Miłej lektury i proszę o komentarze




                -Chodź na kolana.
                -Co?
                Eh. I weź tu bądź czuły, gdy twoja miłość nie chce pieszczot.
                -No chodź.
                -Nie rozumiem czego chcesz, ale jeśli nie zauważyłeś, to jestem zajęty.
                -Czym? Nicnierobieniem?
                -...To i tak jest jakaś czynność.
                -Nie drocz się. Chodź tu - jak zwykle udawał niedostępnego, ale ja wiem, że się szybko podda. - Bo cię sam przyniosę.
                -Czuję, że ty masz nieczyste intencje wobec mnie.
                Nie no, błagam. Parę razy mi się zdarzyło go wymacać, gdy siedział mi na kolanach, ale żeby już zawsze mnie o takie rzeczy podejrzewać?
                -Znowu mnie podejrzewasz o zbereźne czyny? Chodź tu, nic ci nie zrobię. Nie tym razem.
                -Czyli nie wypierasz się tego, co kiedyś zrobiłeś?
                -...
                -...
                -Daj spokój, chodź.
                Wstał z łóżka i z podejrzliwą miną usadowił się na moich nogach. Od razu go objąłem w talii, by nie mógł zmienić zdania.
                -Miałeś mi nic nie robić, kłamco - zirytował się nieco.
                -Tylko cię objąłem...? - nie wyrobię. On wszędzie widzi, z mojej strony, napaści seksualne na swoją osobę.
                -Teraz mnie obściskujesz, a za chwilę mnie obmacasz!
                -Posłuchaj... - zacząłem mówić, cofając jednocześnie od niego ręce. Przypadkiem, naprawdę tym razem, smyrnąłem go dłonią w udo. Podskoczył i w pół sekundy z moich kolan znalazł się przy drzwiach. - ups! Czekaj, to nie było specjalnie! - chciałem wytłumaczyć ten przypadkowy gest.
                -Trzymaj swoje instynkty na wodzy! Hentai! - wybiegł i zatrzasnął drzwi, ignorując moje tłumaczenia.
                Westchnąłem i ukryłem twarz w dłoniach. Teraz będę musiał go przeprosić za moje "nadpobudliwe" zachowanie... Nie wyrobię, ja to mam z nim czasem zdrowo przerąbane...
                Idę kupić jakieś kwiaty, bo gdy przyjdę z pustymi rękami, nie uzna moich przeprosin za szczere...
                ~END~