czwartek, 30 stycznia 2014

~Francuz~



Traktujcie to z duuużym przymrużeniem oka, bo to jest po prostu dziwne. Nie chcę być chamska (wybaczcie mi wszyscy francuzi TT^TT), ale to się jakoś tak samo napisało.... No i za przykładowy wzór francuskiego zachowania służył mi (po części) Francja z Hetalii (kto zna, to wie, o co chodzi |D).....
Komentujcie! I miłej lektury....

"Francuz"
-Levi? - zagadnąłem kochanka. - Odpowiesz na jedno pytanie?
-Zależy jakie.
-No bo wszyscy mówią, że francuzi są najlepszymi kochankami. I są bardzo... uczuciowi. Ty jesteś przecież, w jakimś stopniu, francuzem, ne? Dlaczego ty się tak nie zachowujesz? - zadałem nurtujące mnie pytanie. O tworzył szerzej ze zdziwienia oczy, a jego brwi uniosły się nieco. - Czy to było dziwne pytanie? - zapytałem zmieszany.
-A jak myślisz, gnojku? - Ah ta porcja czułości od Kaprala. - Zbyt normalne to nie było. Naprawdę chciałbyś zobaczyć mnie w roli superczułego romantyka we francuskim stylu? Chcesz, żebym zachowywał się jak prawdziwy "francuz"?
Kiwnąłem skwapliwie głową. Ciekawość aż ze mnie wyłaziła.
Westchnął i podszedł do okna. Długo wpatrywał się w horyzont, a gdy ja zaczynałem wątpić, czy zaspokoi moją ciekawość, odwrócił się gwałtownie z zaczepnym uśmieszkiem na twarzy:
-Bonjour! - podszedł energicznym krokiem i chwycił mnie za rękę. - Wyglądasz pięknie już z samego rana! - złożył na mojej dłoni pocałunek. - Czy nie zechciałbyś, nadobny chłopcze, towarzyszyć przy śniadaniu?
-Aaalee - wydukałem wstrząśnięty.
-Oh, wybacz mą śmiałość! Twa uroda dodaje mi odwagi - zaczął pokrywać moją rękę kolejnymi pocałunkami. - Czy zrobisz mi tę przyjemność i zasiądziesz z mą niegodną osobą do posiłku?
-Tak? - przeżywałem wewnętrzny szok. Zachowanie tego zimnego Kaprala zmieniło się o 180°. To było nieco przerażające.
-Merci - uśmiechnął się czarująco, ale w jego oczach błysnęło coś niedobrego. - Ale najpierw ubierzmy się, bo niegodne będzie jeść w piżamach. - wziął mnie na ręce i bez żadnego wysiłku zaniósł do łazienki. - Wyglądasz niesamowicie, nawet w takim stroju. Kocham cię. - postawił mnie na ziemi.
-Levi! - pisnąłem, gdy zaczął mnie rozbierać i całować po brzuchu. - Dobra, już widzę, jakby to wyglądało! I nie jest to fajne! Proszę, przestań! - spanikowałem, cały czerwony na twarzy. Jego bezpośredniość w tym wydaniu mnie zawstydzała i przerażała jednocześnie.
Uśmiechnął się, ale kontynuował rozbieranie mnie.
-Rivaille! Proszę, przestań! - odepchnąłem go zażenowany.
-Przepraszam - potargał mnie delikatnie za włosy. - Nie mogłem się powstrzymać, Eren. Wyglądasz uroczo z rumieńcami.
-Miałeś przestać z tym francuskim zachowaniem - obdarzyłem go urażonym spojrzeniem
-Przecież zawsze ci prawiłem komplementy - spojrzał zdziwiony, a mi zrobiło się głupio, bo czasami rzeczywiście to robił. - Nie tak natarczywie, ale często.
-Przepraszam, to z nadmiaru wrażeń - przejechałem dłonią po twarzy. - Proszę cię, nie rób już tak.
Uśmiechnął się wrednie.
-Muszę cię zmartwić, Eren - podszedł i spojrzał mi w oczy. Poczułem rosnącą panikę. Uśmiechnął się znacząco. - Ta "francuska" część gdzieś we mnie jest - pocałował mnie. - I nie stłumię jej całkowicie - jego głos zabrzmiał pod koniec złośliwie.
Znów mnie zaczął całować, a ja zyskałem pewność, że "uczuciowi" w stosunku do francuzów znaczy po prostu "zboczeni"...
END

~Dzieciak~



Bataam! I kolejny oneshot z Shingeki no Kyojin. Pisany "na zamówienie" dla mojej przyjaciółki. Proszę o komentarze i miłej lektury :3

"Dzieciak"
-Dzieciaki nie powinny mówić takich rzeczy - powiedziałem spokojnie.
Eren naburmuszył się i odwrócił do mnie tyłem.
Leżeliśmy w mojej, a właściwie naszej sypialni. Tak, związek z tym chłopakiem jest dość trochę bardzo nietypowy, ale niespecjalnie nam to przeszkadza. Kocham tego bachora, a on kocha mnie. Jesteśmy szczęśliwą, homoseksualną parą, ale z oczywistych względów ukrywamy to.
-Tylko bachory się obrażają, wiesz? Dzieciak~ - skomentowałem jego zachowanie. Wyciągnąłem rękę, by przysunąć go do siebie. Wyczuł mój zamiar i odsunął się jeszcze trochę. Zgiąłem rękę i wsparłem głowę na dłoni. Uwielbiałem droczyć się z tym bachorem, ale pozycja leżąca nie była do tego zbyt wygodna. - Wybaczysz mi, czy mam cię z molestować?
Pufnął w odpowiedzi, a jego uszy, jedyna część ciała którą widziałem poza plecami, zrobiły się czerwone. Uśmiechnąłem się wrednie. Miałem wielką ochotę zrobić to, ale potem jeszcze bardziej by się dąsał. Chociaż może jak wymolestuję go tylko trochę...
Przysunąłem się do niego. Erena przeszedł dreszcz. Chyba naprawdę myślał, że żartowałem
Zacząłem szukać odpowiedniego miejsca do wcielenia mojej "groźby" w życie. Znalazłem.
-Wybaczysz mi? - polizałem go po uchu. - Czy mam kontynuować? - powtórzyłem gest.
Chłopak cicho jęknął. Ten typ molestowania był chyba jednym z moich ulubionych.
-No, Eren - przygryzłem płatek jego ucha. - Decyduj, bo nie przestanę - wzmocniłem pieszczoty.
Mój młody kochanek postanowił zrobić mi na złość i zasłonił usta dłonią, by nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wiedział doskonale, że uwielbiam słuchać jego jęków i głosu, gdy robię mu dobrze.
Mruknąłem z niezadowoleniem i pomimo jego protestów, przyciągnąłem go bliżej. Teraz miałem większe pole do manewrowania. Nastolatek przy każdym moim geście drżał i głęboko wciągał powietrze. Nie wytrzymałem i zdjąłem z jego twarzy dłoń, by spleść ją z moją. Dla odmiany próbował zaciskać usta, jednak nie było to tak skuteczne i w końcu usłyszałem te upragnione dźwięki.
Przygryzałem, lizałem i maltretowałem jego ucho wargami i zębami, co jakiś czas dołączając także język. W końcu nie wytrzymał - wyswobodził swoją dłoń z uścisku i odwrócił się do mnie przodem:
-I kto tu jest dzieckiem? - zapytał, na co ja odpowiedziałem pytającym spojrzeniem. - Tylko dzieciaki się drażnią - był czerwony na twarzy.
-Ty jesteś, Eren - pocałowałem go w usta. Złożył wargi w podkówkę i spojrzał z wyrzutem. - Ale mi to nie przeszkadza. Kocham cię takiego jakim jesteś - wymruczałem całując go w czoło.
-Ja ciebie też - przytulił się, a ja objąłem go w pasie i wsadziłem nos w jego mi3kkie włosy. Mój bachor, pomyślałem z lekkim uśmiechem.
Leżeliśmy tak dość długo. Eren chyba zapomniał, że był na mnie obrażony...
END

poniedziałek, 27 stycznia 2014

~Sayonara, Heichou~

Znów Riren, tym razem nostalgiczne. Lubię takie klimaty od czasu do czasu.
Miłego czytania





"Sayonara Heichou"
-Ohayou, Heichou - witam się cicho w progu. Ostrożnie przechodzę przez salę i siadam obok twojego łóżka. Łapię twoją dłoń, jest taka ciepła pomimo tego wszystkiego...
Masz zamknięte oczy, a twoja klatka piersiowa unosi się co jakiś czas w spokojnym oddechu. Wyglądasz jakbyś miał się zaraz obudzić i z tym swoim niezadowolonym spojrzeniem oświadczyć mi, że nie powinienem marnować tu czasu, bo z tobą wszystko w porządku. Wiem, że to tylko złudzenie.
-Schudłeś, Rivaille - całuję twoją dłoń. Wydajesz się być teraz jeszcze drobniejszy i bezbronny niż wcześniej. Uśmiecham się lekko na tę myśl. To chyba najbardziej mylne pierwsze wrażenie. Jesteś w końcu twardym Kapralem i najsilniejszym z ludzkości. Ciągle mnie zastanawia, gdzie w tobie dżemie ta mordercza siła i skąd się wzięła. Może to twoja mroczna przeszłość tak cię zahartowała? W końcu nie każdy może się poszczycić przeżyciem w podziemiu kilku lat jako przestępca... Wiele razy pytałem cię o przeszłość, jednak nigdy nie mówiłeś za dużo. Powiedziałeś, że nie jesteś dumny ze swojego wcześniejszego życia w półświatku przestępczym i nie lubisz o tym mówić. Rozumiem to, ale ciekawość, ludzka w końcu rzecz, pozostała...
Jak na każdej wizycie sprawdzam, czy zmieniają ci opatrunki. Wiem, że to robią, ale nie mogę się powstrzymać. Chcę dbać o ciebie, opiekować się... i nie myśleć o tym, z jakiego powodu tu teraz leżysz, na cienkiej granicy życia i śmierci...
Przed moje oczy znów powracają niechciane obrazy.
Tytani, walka. Nie mogłem się znowu przemienić. Leżałem, półżywy na ziemi, zalany krwią zarówno swoją jak i krwią Tytanów, a człekokształtne monstra zbliżały się do mnie. Bałem się, a nie miałem nawet odłamka ostrza by się bronić. Gdy jeden z olbrzymów wyciągał już po mnie rękę, pojawiłeś się ty. Widziałeś całe to zdarzenie i nie bacząc na swoje życie przybiegłeś mnie uratować. Poczułem nadzieję, która zaraz przerodziła się w strach. Tytanów było zbyt wielu, a szanse były zbyt małe na to, że wyjdziemy z tego cało. Zacząłem odpływać, wycieńczony przez liczne rany i wcześniejszą transformację. Moja świadomość gasła, a ostatnim co widziałem byłeś ty, zakrwawiony lecz nieugięty w walce z Tytanami. Wydaje mi się, że na chwilę przed zemdleniem dostrzegłem strach w twoich czarnych tęczówkach...
Obudziłem się dwa dni później w szpitalnej sali. Wszystko mnie bolało, każdy fragment ciała rwał potwornym bólem. Zignorowałem to i gdy tylko otworzyłem oczy, zapytałem:
-Gdzie jest Kapral Rivaille? - właściwie to wychrypiałem to pytanie. Nieużywany głos odmawiał mi posłuszeństwa.
Pielęgniarka nie odpowiedziała mi, spojrzała niepewnie, szybko zmieniła opatrunek na moim czole i wyszła.
Przez kilka dni nie mogłem wstawać z łóżka. Ten czas był dla mnie udręką. Nie wiedziałem, co się z tobą dzieje - wszyscy, których pytałem szybko zmieniali temat albo kazali martwić mi się o moje zdrowie. W końcu dowódca Erwin powiedział, że leżysz w szpitalu. Kamień spadł mi z serca - przynajmniej wiedziałem, że żyjesz.
Gdy tylko dali mi do rąk kule i pozwolili pospacerować, poszedłem do twojego pokoju. Leżałeś w białej pościeli. Wyglądałeś jak anioł niepogrążony delikatnym śnie. Tylko te aparatury i kroplówka ukazywały prawdę - że cudem przeżyłeś i ciągle walczysz o każde uderzenie serca... Odwiedzałem cię tak często, jak się dało. Nawet, gdy mnie wypisali, przychodziłem codziennie rano, siadałem obok i tak jak teraz trzymałem twoją dłoń. Czasem coś mówiłem, albo głaskałem cię po gładkim policzku. Do domu wracałem tak naprawdę tylko by się umyć, zjeść coś i się wyspać.
Wszyscy się o ciebie martwią... i o mnie również. Mówią, że nie powinienem tu ciągle tkwić, że powinienem się czymś zająć.
Nie potrafię. Nie potrafię, tak długo jak tu leżysz, pogrążony we śnie, który nie wiadomo jak ani kiedy się skończy. Nie potrafię nie myśleć o tobie, nie martwić się. Nie potrafię powstrzymać się od przychodzenia tu codziennie, pomimo iż wiem, że nie jesteś sam - ciągle ktoś tu zagląda. Nie potrafię. Moje życie toczy się wokół ciebie, kroplówek, szpitalnego zapachu i wszechogarniającego smutku.
Wiele razy próbowali mnie pocieszyć, podnieść na duchu... Mówili, że jeszcze trochę poleżysz i wyzdrowiejesz, że wszystko będzie dobrze, że niepotrzebnie się tak zamartwiam... że dasz sobie radę, bo jesteś silny... Ale ludzka siła, nawet tak wielka jak twoja, ma jakieś granice. Wszyscy to wiedzą, ale i tak otaczają się zgubnymi złudzeniami. A przecież życie jest tak piękne a jednocześnie tak kruche, że nie warto żyć w kłamstwach.
Przyjąłem do wiadomości bolesną prawdę. Wiem, że dla ciebie nie ma już ratunku. Straciłeś za dużo krwi, masz zbyt poważne obrażenia, słabniesz. Z dnia na dzień jesteś coraz bledszy, twoja skóra wydaje się wręcz przezroczysta. W twoim delikatnym oddechu da się wyczuć nieubłaganą śmierć, kroczącą powoli, acz nieustannie. Przynajmniej wiem, że nie cierpisz. Cały czas uśmiechasz się delikatnie. Wyglądasz pięknie, jak posąg. Zastanawia mnie, co ci się śni? Może świat bez Tytanów? Może w tych snach spełniają się twoje skryte marzenia? Nigdy się nie dowiem.
Siedzę w twoim pokoju kilka godzin, spoglądając na zachodzące słońce. Wspominam wszystko, co dla mnie zrobiłeś, jaki byłeś. Wspominam te nieliczne radosne chwile. Może to właśnie o nich śnisz?
-Muszę już iść - szepczę wstając. - Zbliża się koniec odwiedzin.
Całuję cię delikatnie w czoło, jakbym bał się, że samym dotykiem zrobię ci krzywdę. Czuję dziwny spokój w sercu. Wiem, że to moje ostatnie odwiedziny.
-Sayonara, Heichou - po policzku wpływa mi łza. Już nigdy cię nie zobaczę, ale zawsze będziesz żył w moich wspomnieniach. Zawsze będę twoim dłużnikiem... a ty moimi Skrzydłami Wolności.
-Sayonara, Rivaille - wychodzę szepcząc moje ostatnie pożegnanie z tobą. Wierzę, że wiedziałeś, że cię odwiedzałem codziennie. Wierzę, że czułeś mnie przy sobie. Wierzę, że byłeś świadomy, że jesteś całym moim światem. Wierzę, że wiedziałeś, że cię kocham...

END